Przygotowując kilka tygodni temu recenzję Człowieka (2015), nie myślałem, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie mi pisać o dokumencie, który tak dumnie przywoływałem. Fuocoammare . Ogień na morzu (2016) zdobył nagrodę na berlińskim festiwalu, który (jak nie od dziś wiadomo) stara się być poprawny politycznie, a jury dość często najważniejszy laur przydziela za to o czym film mówi, a nie jak mówi. Czy tak jest i tym razem?
Lampedusa to nieduża wyspa pomiędzy Europą a Afryką. Zamieszkali tam mężczyźni, w znacznej większości, są marynarzami, a kobiety poczciwymi matkami i żonami czekającymi na powrót swoich mężów z morskiej tułaczki. To tutaj autor Rzymskiej aureoli (2013) umieszcza akcję swojego najnowszego dokumentu. Głównym argumentem przemawiającym za filmem według zachwyconych recenzentów jest kontrast pomiędzy życiem emigrantów a portretem sielskiego bytowania mieszkańców wyspy. Zabieg słuszny, gdyby dochodziło do spotkania mieszkańców Lampedusy z przybyszami z odległych, ogarniętych wojnami krajów. Zestawienie dwóch historii, które poza miejscem akcji, nic nie łączy, potęguje wrażenie nieistniejącego problemu. Jedyną osobą stykającą się bezpośrednio z tymi ludźmi – nie licząc wojska i służb odpowiedzialnych za patrolowanie wybrzeża – jest doktor Bartolo, lekarz pracujący na wyspie, dokonujący „sortowania” przybyszów (często nocą) i leczący mieszkańców (za dnia). Rosi, prowadząc dwie ścieżki żywota – uchodźców i autochtonów (reprezentantów Europy) – osobno, nie przecinając ich, wzmacnia wszechobecne wrażenie, że masowa migracja jest problemem władzy, a nie każdego Europejczyka.
Na łamach Polityki Janusz Wróblewski, pisze: „Ta poetycka impresja powstawała metodą cierpliwej obserwacji rytmu życia wyspy przez blisko półtora roku”. Metoda doskonale znana w polskim dokumencie za sprawą Kazimierza Karabasza, zwana „cierpliwym okiem” czy też „obserwacją z punktu nieruchomej muchy na ścianie”, nie ma nic wspólnego z berlińskim laureatem. Mistrz polskiego dokumentu, obserwując godzinami rzeczywistość potrafił wyciągnąć esencję z zastanego świata, przekazując widzowi to, co najważniejsze. Rosi z blisko półtorarocznej obserwacji nie wyniósł zbyt wiele lub nie potrafił tego przekazać. Tworząc prawie dwugodzinny film, zmusza widza do nieustannego zerkania na zegarek w oczekiwaniu na napisy końcowe.
Pominięcie plusów Fuocoammare byłoby niewybaczalnym błędem. Młody Samuel leczący swoje leniwe, nie pracujące oko, staje się symbolem. Reżyser subtelnie zwraca uwagę na coraz bardziej ugruntowującą się „ślepotę” mieszkańców Starego Kontynentu i brak jakiejkolwiek chęci zmiany obecnej sytuacji. Scen-symboli jest więcej, jak na przykład ta obrazująca mecz piłki nożnej w ośrodku dla uchodźców, mówiąca o narodowościach przybyszów – Somalia, Sudan, Erytrea, Syria. Jednak największą wartością zwycięzcy Berlinale 2016 jest Pietro Bartolo. Lekarz nie ocenia uchodźców, jest życzliwy, a w każdym nowoprzybyłym pacjencie widzi przede wszystkim człowieka. Jego działalność została dostrzeżona w kraju nad Wisłą. W październiku 2015 roku otrzymał Polską Nagrodę im. Sérgio Vieira de Mello, Wysokiego Komisarza NZ ds. Praw Człowieka. Dla tej właśnie postaci film trzeba obejrzeć, by zobaczyć jak w całej tragedii dzisiejszego świata nie utracić człowieczeństwa i odnaleźć swoją własną „Lampedusę”.
Paweł Kamiński – Odnaleźć swoją wyspę – recenzja filmu Fuocoammare. Ogień na morzu
Ocena: 5/10 – Tylko tyle – za brak konsekwencji w sposobie obrazowania. Aż tyle – za podjęcie niezwykle trudnego tematu i postać lekarza.
***
Paweł Kamiński – rocznik ’92, absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, student krakowskiego filmoznawstwa, związany z toruńską fundacją Pionowy Wymiar Kultury od początku jej istnienia. W obszarze jego zainteresowań są m.in. polskie kino po przełomie 1989 roku, kino autorskie Wojciecha Smarzowskiego, a w ostatnim czasie polski film dokumentalny, w szczególności twórczość Marcela Łozińskiego i wpływ jego działalności dydaktycznej na pokolenia młodszych dokumentalistów.