Planetarium (reż. Rebecca Zlotowski) to prawdziwy filmowy majstersztyk. Czaruje magią nieoczywistości, ogarnia psychodeliczną tajemnicą i onirycznością. Zachwyca idealnie wpisującą się w fabułę muzyką i doskonałą grą aktorską.
Gdy poznajemy siostry Barlow – Laurę (Natalie Portman) i Kate (Lily-Rose Depp), ruszają akurat do Paryża, aby tam zakończyć trwające już kilka miesięcy turnee po Europie. Obie posiadają nadprzyrodzone zdolności, które pozwalają im kontaktować się z zaświatami. Młodsza, Kate jest medium, przez które uczestnicy seansów spirytystycznych mogą komunikować się z duchami swoich bliskich.
Mimo, iż w filmie pojawia się mnóstwo postaci, tak naprawdę jedynie trójka bohaterów skupia najbardziej naszą uwagę: to właśnie siostry Barlow i Andre Korben (Emmanuel Salinger). Ich spotkanie odmienia na zawsze życie wszystkich. Każde z nich ma w sobie tajemnicę, której nie zdradza do końca, mroczną historię i przeszłość, której możemy się jedynie domyślać.
Laura opiekuje się młodszą siostrą. W filmie przechodzi chyba największą przemianę – początkowo tajemnicza i ukryta za okrągłymi okularami, pełna buntu postać zrywa z dotychczasowym „ja” – zmienia styl, image i środowisko, zaczyna grać w filmach (choć chyba nie do końca czuje się dobrze jako aktorka). W tej roli widzimy Natalie Portman, która doskonale odgrywa emocje, jakie targają Laurą.
Tak spektakularnej przemiany nie przechodzi Kate, która do końca pozostaje taka sama – jest ekscentrycznym medium, posiada niezwykłe zdolności i przez cały film z nich korzysta. Intrygujące znamię pod okiem i rozjaśnienie na prawej brwi dodają jej aury tajemniczości. Jest zupełnym przeciwieństwem siostry: wycofana, zdecydowanie mniej świadoma istoty posiadanych przez siebie umiejętności, mniej ekspresyjna, czasami sprawia wręcz wrażenie niedojrzałej i naiwnej nastolatki.
Z kolei Andre to producent filmowy, którego szczegółowej historii także możemy się jedynie domyślać. Kolejne minuty filmu odsłaniają przed widzem kolejne karty: poznajemy jego zajęcie, prawdziwą narodowość, niechlubną przeszłość, prześladowania, uwikłanie w szemrane interesy, afery, trudną relację z ojcem. Nic jednak nie jest doprowadzone do końca – żadna historia nie jest kompletna. W moim odbiorze nie wprowadza to jednak chaosu, dodaje jedynie niezwykłości, potęgując pytania.
Gdy w życiu Andre pojawiają się siostry, cały świat wywraca się do góry nogami. Spotkanie z duchem którego nie jest on w stanie na początku rozpoznać powoduje, że przeszłość wraca a bohater stawia przed sobą szaleńczy cel: nagrać seans spirytystyczny, uchwycić ducha w dźwięku i obrazie. Czy mu się to uda?
Sceny pokazujące kolejne etapy kręconych przez Korbena filmów sprawiają wrażenie, że oglądamy „filmy w filmie”. Zastosowanie takiego zabiegu zdecydowanie ułatwia przejścia między rzeczywistościami i płynne nakładanie się na siebie kolejnych wątków. Ponadto odnosimy wrażenie, że eksperyment z filmem spowodował zatarcie się dla Laury, Kate i Andre granicy między tym, gdzie kończy się rzeczywistość a zaczyna obcowanie z światem pozaziemskim; że wszystko wymyka się spod kontroli.
To właśnie losy wyżej wymienionych śledzimy dokładnie podczas trwania całego seansu. Reszta to jedynie „kolejne postacie” – pojawiają się i znikają, nie zapadając trwale w pamięć. Nie pamiętamy dokładnie ich twarzy, cech charakteru, nawet szczegółów związanych z nimi wątków – ale opowieść snuje się dalej. Uczestnicy przyjęcia, służba w domu Korbena, asystenci na planie filmowym czy pozostali uczestnicy seansów to jedynie bohaterowie poboczni – rzec by można: szkice postaci, cienie – pojawiają się, odgrywają rolę i znikają, niczym spadające gwiazdy.
W tle delikatnie zarysowany jest także wątek polityczny. Historia jednak nie dominuje, stanowi jedynie tło, które uchwycone jest na tyle czytelnie, że dobrze wiemy, o jaki moment w historii Europy chodzi.
Zdecydowane dopełnienie całości stanowi muzyka (Robin Coudert), która według mnie jest czwartym, głównym bohaterem. Wprowadza widza w nastrój z którego nie sposób wyjść jeszcze długo po opuszczeniu kinowej sali. Kolejna kwestia, godna uwagi, to szczegółowe kadry. Zbliżają do bohatera, pozwalając razem z nim przeżywać emocje. Jesteśmy blisko źrenic, policzków, dłoni, nawet oddechów – czujemy niepokój, lęk, intrygę.
Fabuła nie jest jednolita, choćby z uwagi na retrospekcje. Ale co niezwykle ważne w tym filmie, przeplatanie wątków to nie tylko żonglowanie przeszłością i teraźniejszością, to także zabawa pomiędzy światem realnym a światem magii, światem wyobrażonym. W mojej opinii jest to szczególny walor filmu, który sprawia, że obraz jest nietuzinkowy. Dzięki zastosowaniu tych zabiegów, reżyser wprowadza nas w światy niezwykłe ale i równoległe. Być może na początku dają złudzenie zaplątania się w fabule. To nie zagubienie, to uwikłanie w opowieść – pytanie tylko, czy widz zdecyduje się w pełni nią wejść.
Reżyser bawi się konwencjami i technikami, co sprawia, że rzeczywiście czujemy się trochę jak w planetarium (choć nie o to przecież w tytule chodzi). Na ekranie ciągle coś się dzieje, pojawiają się i nakładają na siebie nowe wątki i kolejni bohaterowie, jeszcze zanim zdążymy się z nimi oswoić. Jednakże w mojej opinii tytuł odnosi się raczej do obserwowania świata i ciągłego doszukiwania się w nim ukrytych znaków i symboli. Reżyser pokazuje nam, że odbija się w nim cały kosmos i nawet najnowsze osiągnięcia techniki i sztuki filmowej nie pozwalają uchwycić wszystkiego.
Planetarium to kinowy powiew magii, odświeżenie. Obraz momentami szyderczy i przerażający, w którym nawet gromki śmiech wyrażać może ogromny smutek a każde spojrzenie ma więcej znaczeń, niż moglibyśmy przypuszczać.
Szaleńcze próby uchwycenia niemożliwego, bohaterowie którzy odchodzą ze swoimi tajemnicami i ciągłe napięcie podsycane muzyką – to chyba najbardziej charakteryzuje obraz. Balansujemy między wczoraj i dziś, jawą i snem, światem rzeczywistym i fantastycznym. A mistrzowska gra aktorów opleciona doskonałą muzyką sprawiają, że im dłużej oglądamy film, tym trudniej znaleźć granicę miedzy jednym a drugim…
Anna N. Kmieć – „Planetarium”, czyli magiczne uwikłanie – recenzja filmu Planetarium
Ocena: 10/10 – za prawdziwą podróż między jawą a snem
***
Anna N. Kmieć – rocznik ’87, absolwentka socjologii i etnologii/antropologii kulturowej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, doktorantka na Wydziale Nauk Historycznych UMK. Interesuje się antropologią miasta i antropologią wizualną. Kino analizuje przede wszystkim przez pryzmat zróżnicowania kulturowego i relacji zachodzącej na linii widz-bohater.
Tags: blog, csf, filmoskop toruński, recenzja