Stosunkowo mało dociera do polskich kin filmów z Kraju Kwitnącej Wiśni. (Warto przypomnieć poruszający dramat Jak ojciec i syn w reżyserii Hirokazu Koreeda, który mieliśmy okazję obejrzeć na naszych ekranach w 2014 roku). Dlaczego tak się dzieje? Przecież w Polsce nie brakuje fanów japońskiego anime, a azjatyckie kino ma bogate tradycje, co powinno wpłynąć pozytywnie na większe zainteresowanie wśród polskiej widowni tamtejszą produkcją filmową. Przyczyną może być głęboka odmienność kulturowa między Europą a daleką i egzotyczną Japonią. Z całą pewnością jest to kino osobne, żeby nie powiedzieć osobliwe, odmienne od tego co oglądamy na co dzień w przybytkach X Muzy. Japońskie filmy artystyczne są zwykle bardzo subtelne, wycofane, opowiadające proste, ale bardzo mądre historie, zupełnie jak wiersze haiku, czy ludowe przypowieści. Być może z tego powodu nie przypadną one do gustu szerszej publiczności, ale warto dać im szansę.
Naomi Kawase w swoim najnowszym obrazie Kwiat wiśni i czerwona fasola (2015) opartym na bestsellerowej powieści Duriana Sukegawy „An” – stworzyła reprezentatywne portrety postaci, które obudowane zostały ponadczasową historią o przyjaźni rodzącej się między wykluczonymi jednostkami. Główni bohaterowie tej przypowieści to: kucharz Sentaro (Masatoshi Nagase), nastolatka Wakana (Kyara Uchida) i staruszka Tokue (Kirin Kiki). Reżyserka zapoznaje z nimi widzów powoli i systematycznie. Jakież to odmienne od powszechnych amerykańskich schematów, gdzie bohatera poznajemy dogłębnie już w pierwszych scenach filmu, a potem oglądamy tylko różne warianty jego perypetii, w gruncie rzeczy będące przetworzeniem jednej i tej samej historii.
Trójkę japońskich bohaterów pozornie wszystko różni – płeć, wiek, życiowe doświadczenie, ale z czasem orientujemy się, że łączą ich dwie wspólne cechy. Sentaro, Wakana i Tokue są jednostkami odgradzającymi się od reszty społeczeństwa z własnej woli albo też zostali z niego wykluczeni z powodów od nich niezależnych. Naomi Kawase, poprzez ich prostą historię, opowiada o ważnych problemach dotykających japońskie społeczeństwo, ale w dużej mierze uniwersalnych na skalę światową. Poruszony jest tu temat starości i choroby – mocno stygmatyzujących czynników, które automatycznie sytuują taką jednostkę na marginesie społecznym. Zwrócona jest uwaga na rolę przypadku w naszym życiu, który determinuje całą naszą przyszłość – niesłuszne oskarżenie w sprawie o pobicie wyklucza bohatera ze społeczeństwa jako byłego kryminalistę. Reżyserka pokazuje też nastoletnie zagubienie w nowoczesnym świecie i mniej powszechną postawę niezgody na pęd i konsumpcjonizm, co automatycznie wycofuje taką osobę spośród grupy rówieśników.
Drugą wspólną cechą bohaterów jest ich umiłowanie do tradycyjnej japońskiej kuchni. Tajemny przepis na słodkie nadzienie an z czerwonej fasoli, dodawane do naleśników dorayaki, który staruszka Tokue wyjawia kucharzowi Sentaro, zupełnie zmienia jego życie. Kilkusetletnia receptura odtworzona z należytą pieczołowitością, odpłaca się nie tylko niesamowitym smakiem potrawy, ale i zadowoleniem klientów restauracji prowadzonej przez głównego bohatera. Nawet struktura filmu Kawase przypomina ulubioną przekąskę Japończyków. Zastosowane przez reżyserkę filmowe środki do opowiedzenia tej historii są pozornie zwyczajnie, jak dwa niewielkich rozmiarów placuszki dorayaki. Stosunkowo dynamiczne zdjęcia, cały czas skupione są na bohaterach. Kadry sfilmowane w ciepłych barwach pastelowego różu, przypominającego kolor kwitnących wiśni, skonstruowane są tak by dopełnić portrety psychologiczne postaci. W pięknym filmowym opakowaniu, kryje się bardzo mądre i ponadczasowe przesłanie – jak słodkie nadzienie an. Spotkanie z drugim człowiekiem, znalezienie bratniej duszy, pozwala ludziom uwolnić się od demonów przeszłości i odkupić swoje winy. Reżyserka przypomina swoim filmem odwieczną prawdę – przyjaźń to najpiękniejsza rzecz, jaką możemy obdarzyć drugiego człowieka. Dzięki tej relacji ludzie rozkwitają tak pięknie, jak wiśniowe drzewa.
Owszem można temu filmowi wytknąć zbytnią powolność i ciszę – nie ma w nim prawie w ogóle muzyki, która umiliłaby seans, podniosła napięcie tam gdzie trzeba, albo poruszyła czułą strunę i może nawet uronilibyśmy łzę. Ale w tym przypadku, nie jest to potrzebne. Żeby móc czerpać z seansu przyjemność, należy wyzbyć się absolutnie wszystkich schematów filmowych, jakie znamy głównie z hollywoodzkich produkcji. Jeśli to zrobimy gwarantuję, że Kwiat wiśni i czerwona fasola odpłaci nam się czymś stukrotnie lepszym niż pozorne katharsis wywołane amerykańskim dramatem, czymś co pozostanie w głębi nas na długo i przyjemnie ogrzeje duszę, dodając nam życiowego optymizmu.
Anna Skoczek: Trzy zagubione dusze – recenzja filmu Kwiat wiśni i czerwona fasola
Ocena: 9/10
***
Anna Skoczek – rocznik ’90, absolwentka kulturoznawstwa na UMK w Toruniu, dla której film jest najważniejszą ze sztuk. Może powiedzieć o sobie kinofilka, bo na oglądaniu filmów w kinie mogłaby spędzać każdą wolną chwilę. Najbardziej ceni sobie filmowy realizm i prostotę, dlatego najchętniej ogląda kino dokumentalne i europejskie. Od niedawna swoich sił próbuje również w pisaniu o filmach, ale jak do tej pory jedynym czytelnikiem jej tekstów była szuflada…
Tags: anna skoczek, film, kino csf, recenzja