Afroamerykanin koło trzydziestki opowiada o tym, czym jest dla niego miłość. Zaczyna od wspomnienia dzieciństwa, kiedy był bity przez ojca, co ten kwitował słowami „robię to, bo cię kocham” i „mnie to boli bardziej niż ciebie”. Taki „model wychowawczy” wywołał silne przekonanie, że okazywanie uczucia zawsze wiąże się z zadawaniem bólu. Nawet partnerce i córce. Głos mężczyzny zaczyna się załamywać, gdy opowiada o matce swojej dziewczyny, która okazała mu miłość poprzez wybaczenie. Kiedy przyznaje, że jest winny podwójnego morderstwa, ledwo widoczna na ekranie krawędź kołnierza natychmiast przywodzi na myśl znane z amerykańskich filmów więzienne uniformy. W ten sposób rozpoczyna się Człowiek Yanna Arthusa-Bertranda, filmowa mozaika, ułożona z wypowiedzi kilkudziesięciu (podczas prac „przesłuchano” ok. 2000) osób z 60 krajów świata, którym reżyser zadał ten sam zestaw 40 pytań.
Bertrand stara się spleść wszystkie historie w jedną wielką powieść o ludzkości. Zadanie tyleż karkołomne, co w swym rozmachu proszące się o uproszczenia. Przejmujące wyznania zestawia często na zasadzie kontrastu, zakrawającego na publicystyczny banał. I tak wypowiedź bezdomnego o szczęściu zostanie skonfrontowana z komentarzem zamożnej kobiety. Wspomnienie dnia, w którym zamachowcy zamordowali córkę Izraelczyka zmontowano z analogicznym doświadczeniem palestyńskiego ojca. Trudno takiej konstrukcji odmówić siły, jednak staje się ona przewidywalna, obliczona na zbyt oczywistą reakcję. Nie pomagają też przerywniki – ujęcia z lotu ptaka (konik Bertranda) niczym z czołówki National Geographic, uzupełnione ludowymi zaśpiewami z podręcznego katalogu Ridleya Scotta.
Pojedyncze historie, zwłaszcza gdy dotykają konkretnych wydarzeń, a nie ogólnych przemyśleń dotyczących szczęścia czy miłości (te często popadają w ton godny Paulo Coelho lub zaskakują seksizmem), potrafią być niezwykle przejmujące. Jednak w pewnym momencie natężenie lejących się z ekranu ludzkich tragedii przytłacza. Gdy następują po sobie: wypowiedź więźniarki zatrzymanej za dokonanie aborcji i żony, która po latach molestowania przekonała męża do terapii, skutkuje to uruchomieniem odruchu obronnego. Nie będąc w stanie przetrawić maszerującej przez ekran karawany (oczywista metafora wykorzystana na samym początku dokumentu) emocji widz albo się od niej odetnie, albo wyleje z siebie morze łez.
Trudno odmówić całości sprawnej realizacji – na każdym poziomie. Powracające jak refren ujęcia pól ryżowych, saharyjskich kopalni soli, zrujnowanych przedmieść są najzwyczajniej w świecie piękne. Podobną zręcznością twórcy popisują się wyciągając z rozmówców intymne detale ich życia, dobierając bohaterów pod kątem różnorodności (i – nawet jeśli nieoczywistej – fotogeniczności). Niestety, jeśli zebrać całe doświadczenie z seansu „Człowieka” to okaże się, że nie stoi za tym żadna wyjątkowa myśl. Trudno doceniać i rozwodzić się nad wysiłkiem, który włożono w wyprowadzenie tak błahych wniosków. Że „człowiek, człowiekowi wilkiem” a zarazem „człowiek – to brzmi dumnie” wiemy nie od dziś. A z filmu Bertranda nie dowiemy się niczego więcej.
Filip Skowronek – Nic, co ludzkie… – recenzja filmu Człowiek
Ocena: 5/10
***
Filip Skowronek – rocznik ’88, absolwent filozofii i politologii na UMK, autor recenzent filmowy portalu cowtoruniu.pl, organizator przeglądów filmowych we współpracy z Interdyscyplinarnym Kołem Doktorantów i Kołem Naukowym Filozofii Praktycznej. W centrum jego zainteresowań znajduje się komentarz do zjawisk społecznych i politycznych w kinie popularnym.
Tags: blog csf, csf, filmoskop toruński, recenzja