Paterson to film opowiadający o życiu pary przeciwieństw, które stanowią jednak bardzo zgrany związek. Ona – wulkan energii, ekspresyjna, pełna pasji i co dzień nowych, szalonych pomysłów, zaskakująca i nieprzewidywalna. On – flegmatyczny, być może nawet dla wielu bezbarwny, wręcz irytująco wycofany z pędu życia, kierowca autobusu i… poeta-amator. Oboje wiodą wbrew pozorom monotonne życie, którego rytm wyznaczają niezmienne punkty dnia: on wstaje po szóstej, by zjeść codziennie takie samo śniadanie a następnie udać się tą samą drogą do pracy, gdzie spędza niemal cały dzień. Za kierownicą zdezelowanego autobusu, jeszcze przed wyjazdem w trasę, pisze wiersze. Wracając do domu, sprawdza skrzynkę na listy, je obiad i wyprowadza psa, wieczór spędza w barze. Ona wstaje z o wiele większym trudem i przez cały dzień uskutecznia swoje artystyczne wizje (nauka gry na gitarze, pieczenie babeczek, szycie, projektowanie zasłon, malowanie tkanin). O ile kobieta jest dość nieprzewidywalna, to u niego nie brakuje zachowań mających wręcz znamię rytuału: codzienne poprawianie skrzynki na listy czy zakładanie zegarka jeszcze przed wyjściem z łóżka to dla mężczyzny stałe punkty dnia, a ich powtarzalność utwierdza nas w tym, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Przewidywalność w każdym niemal geście, ruchu czy decyzji sprawia, że mamy wrażenie iż dzień od dnia odróżnia tylko inna pozycja w jakiej bohaterowie budzą się co rano. W pewnym momencie z niecierpliwością czekamy aż coś się wydarzy – coś spektakularnego: grupka chłopaków ukradnie buldoga Marviego, autobus będzie miał wypadek, ktoś popełni samobójstwo. A jednak nic takiego się nie dzieje. Film utrzymany jest w konwencji slow cinema. Nasza żądza wrażeń to może jedynie dowód na to, że potrzebujemy bodźców, że ciągle musi się coś dziać. Żyjemy w kulturze obrazkowej i na tyle jesteśmy w niej już zakorzenieni (a może i uzależnieni), że nie potrafimy się skupić na wbrew pozorom monotonnej scenie.
Ileż pytań mogło się w nas zrodzić, choćby o to, dlaczego para nie ma dzieci, dlaczego ciągle przewija się motyw bliźniąt, czy główny bohater jest osobą homoseksualną, czy ma jakąś rodzinę? Jaką rolę odegrać miał mężczyzna, który na koniec filmu wręcza poecie notes, po co poznajemy wątek barmana i pary zwanej Romeo i Julia? Co ma wnieść do fabuły wątek dziewczynki piszącej wiersze, która wywołuje chyba najwięcej emocji w głównym bohaterze? Jest on przecież najmniej ekspresyjny, najbardziej oszczędny w słowach i wyrażaniu uczuć, a mimo to nawiązuje dość zaangażowany dialog.
Film to także techniczny majstersztyk, szczególnie w sposobie wprowadzenia widza w rozgrywające się wydarzenia. Obserwujemy je bowiem nieco z dystansu, np. jesteśmy świadkami tego, jak główny bohater idąc do lub z pracy przybliża się, mija nas i odchodzi – kamera jednak nie podąża za nim. Oglądamy sceny odbite w szybie autobusu, słuchamy dialogów, widząc w tym czasie np. tylko czubki butów rozmówców. Zatem nie wchodzimy nachalnie w życie bohaterów, ale obserwujemy je z zewnątrz. Reżyser pozwala nam w pełni rozsmakować się w powolnym rozwoju akcji, pokazując, że najważniejsze nie zawsze musi zawierać się w rozbuchanych sceneriach, przesyconych barwą, dźwiękiem i ekspresyjnymi dialogami.
Być może takie zdystansowanie widzów do bohaterów i zakorzenienie w otoczeniu rzeczy ma nam otworzyć drzwi do świata filmu tak, abyśmy mogli stać się jednym z jego bohaterów? Z czasem zaczynamy się zastanawiać, czy nie odgrywamy tam roli podobnej, co Paterson. On także wydaje się być ciągle w swoim świecie, którego nie opuszcza nawet w pracy. Owszem, skupia się na prowadzeniu pojazdu czy smakowaniu kolejnych dań swojej partnerki, ale jego myśli są ciągle gdzieś indziej – patrzy na rzeczywistość, nie do końca ją widząc. I tworząc zapewne nowy wiersz.
Obserwowanie istoty codzienności ułatwiało szczególne zwrócenie uwagi na przedmioty właśnie. Wiemy doskonale, że Paterson je na śniadanie zbożowe kuleczki, ale nie widzimy jego miny podczas spożywania posiłku. Obserwujemy przedmioty ustawione na szafkach nocnych – zdjęcia i lampę – podczas gdy w tle toczą się rozmowy bohaterów. Doskonale pamiętamy wyposażenie mieszkania: poduszki w groszki, zasłony w fale, kolory szafek. Dzięki temu mamy złudzenie nie tylko obserwacji, ale i subtelnego uczestnictwa.
Nie jest to film dla widzów żądnych wrażeń i emocjonujących doznań. Szukajmy w nim znaczeń i z pozoru nieistotnych symboli. Dlaczego kobieta uwielbia kolor biały i czarny? Może jest to analogia do pozornie czarno-białej rzeczywistości pary, która przecież, jak kolejne sukienki, może mieć nieskończenie wiele wzorów?
Warto także postawić pytanie, czy ta rzeczywistość naprawdę była monotonna, czy po prostu jej monotonia uwarunkowana jest tym, jak chcemy interpretować otoczenie? Spójrzmy czym różnił się świat dyspozytora od świata Patersona? Tak naprawdę był identyczny, choć z uwagi na to, że ten pierwszy codziennie ubierał wydarzenia dnia minionego w snującą się niczym nić opowieść, wydawał się rozbudowany i wielobarwny, podczas gdy świat głównego bohatera zamknięty zostawał w odpowiedzi: „Dziękuję, w porządku”. A przecież na relacje o aparacie na zęby dla córki, relacji z teściową i cukrzycy u kota, mógł odpowiedzieć choćby wrażeniami po obiedzie z komosy, zjedzeniu notesu przez psa czy codziennie nowym wzorze zasłonek. Nie robił tego.
I wreszcie kompozycja klamrowa obrazu i szereg, rzecz by można „żelaznych” punktów, które są dla nas przecież przewidywalne, ale nie męczą. Dają raczej poczucie bezpieczeństwa i utwierdzają w tym, że wszystko idzie zgodnie z planem. Szczególny walor filmu to dla mnie nieskończenie wiele warstw interpretacyjnych, które z jednej strony obnażają codzienność a z drugiej pokazują, jak wiele niezwykłości można w niej dostrzec. Ciekawe, ilu z nas wracając po seansie do domu, zastanowiło się nad tym, czy za kierownicą autobusu nie siedzi przypadkiem jakiś poeta?
Anna N. Kmieć – Niecodziennie o codzienności – recenzja filmu Paterson
Ocena: 10/10 – za mistrzowskie ukazanie jak bardzo niecodzienna może być codzienność
***
Anna N. Kmieć – rocznik ’87, absolwentka socjologii i etnologii/antropologii kulturowej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, doktorantka na Wydziale Nauk Historycznych UMK. Interesuje się antropologią miasta i antropologią wizualną. Kino analizuje przede wszystkim przez pryzmat zróżnicowania kulturowego i relacji zachodzącej na linii widz-bohater.
Tags: csf, film, filmoskop toruński, recenzja