MENU

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

Baby bump, reż. Kuba Czekaj, Polska 2016, 89′

Filip Skowronek – Baby Bump [recenzja]

Opublikowano: 23 sierpnia 2016 Views: 2150 Blog CSF, Kino Centrum, Recenzje

Michał Degórski – Komuna [recenzja]

Jedni opowiadają o tym filmie jak o wielkiej metaforze rozpadu mitu solidarności demokratycznej Europy, budowanego po II wojnie światowej z początkiem istnienia Wspólnot Europejskich, a na naszych oczach współcześnie konsekwentnie dewastowanego. Inni widzą słodko-gorzki duchowy traktat dotyczący wpisanego w ludzką naturę atawistycznego egoizmu, nie pozwalającego na dłuższą metę żyć ludziom w kolektywie. Trzecia część widzów po prostu chłonie tę fascynującą historię kobiety, marzącej o stworzeniu komuny w ogromnym domu, odziedziczonym w spadku przez jej męża. Bez względu na naszą osobistą percepcję zjawiska filmowego, nowy twór autora pamiętnego Polowania jest naprawdę dobrą propozycją na szarpiący nerwy seans, mimo zbytniego grzęźnięcia w osobisty dramat jednej z bohaterek, siermiężnej symboliki i kilku ścieżek na skróty.

Niezależnie od górnolotnych odniesień do pęknięć w założeniach hippisowskiej myśli lat 70. (historia osadzona jest w Danii tej właśnie dekady), jak i szerszego ujęcia w kontekst emocji targanych współczesną Europą, Komuna to w dużej mierze dramat rodzinny o zmierzchu pewnej miłości. Już pierwsza scena zaprasza nas do pięknego, monumentalnego domu położonego w portowej części Kopenhagi, w ścianach którego rozgrywać się będzie akcja znacznej części filmu. Erik, wykładowca architektury, otrzymuje go w spadku po zmarłym ojcu. Mimo że mieszkał w nim od dziecka, nie odczuwa do posiadłości żadnego sentymentu, ze względów finansowych zamierzając ją sprzedać. Powstrzymuje go żona, Anna, lokalna prezenterka wiadomości telewizyjnych, znudzona piętnastoletnim małżeństwem, w którym nie dzieje się nic nowego, mająca dość słuchania w kółko tych samych anegdot, marząc o nowych głosach rozlegających się w domu. Przekonuje męża słowami o małostkowym życiu prowadzonym w mieszkaniach-klitkach, naturalnej przestrzeni potrzebnej dla architekta, sprawnie znajdując złoty środek na częste zjawisko alienacji rodzin w dużych domach, w wyniku czego do wspólnego życia wraz z nimi i nastoletnią córką zapraszają innych. Dokładnie kilkoro przyjaciół, jedną parę z umierającym chłopczykiem oraz dwie osoby wyłonione na etapie demokratycznego castingu. To dla niektórych początek końca, dla innych start nowego, ekscytującego etapu w życiu.

Jak można się spodziewać, idylla zapoczątkowana rozmowami pełnymi uśmiechu, kąpielami nago w jeziorze czy wspólnymi posiłkami (co świadczy na tym etapie o pełnej harmonii i dostrojeniu się wszystkich do siebie), musi mieć swój koniec. Małżeństwo stopniowo oddala się od siebie, w ich życie zaczyna wkraczać trzecia osoba, nigdy nie zwiastująca niczego dobrego. Od tego momentu, po wpuszczeniu tylu haustów świeżego powietrza, ile widzimy na ekranie budzących zainteresowanie bohaterów, historia zmienia swój kurs. Dryfuje w kierunku przyciężkawego dramatu psychologicznego i mogłaby w tym zderzeniu całkowicie polec, gdyby nie to, że w opowiadaniu o ludzkich ułomnościach film ten jest tak samo przekonujący i wiarygodny, jak w scenach tworzenia się pewnej mniej lub bardziej przypadkowej grupy osób. Ekran nieustannie tętni bynajmniej nie tanimi emocjami, całkowicie rozsadzającymi przestrzeń, chociaż ta staje się z czasem coraz dotkliwiej klaustrofobiczna.

Trine Dyrholm, gwiazda duńskiego kina, naturalnie, inteligentnie i z ogromną dozą aktorskiego wyczucia odgrywa postać kobiety skazanej na samotność przez potrzebę pozytywnych, śmiałych zmian, które jednak zaszły za daleko i są być może nieodwracalne. Film od pewnego momentu zaczyna spoczywać na jej barkach, w szczególności odgrywanych bezbłędnie scenach mocno osobistej tragedii – w końcu komuna, jak przychodzi co do czego, poza rzucaniem podejrzliwych spojrzeń przy stole, nagle przestaje objawiać zainteresowanie. W razie czego wszystko podda głosowaniu, najchętniej wstrzymując się konformistycznie od głosu, stając się tym samym zakładnikiem własnoręcznie ustalonych norm. Świetnie wypadają także momenty konfrontacji Anny z jej piękniejszym alter ego, studentką Emmą. Zastąpiona przez młodszą dziewczynę, przez całe życie stabilna emocjonalnie kobieta nabywa świadomość, że wykreowała właśnie swoje własne piekło, nawet jeśli brukowane było dobrymi intencjami. Potrzeba bezgranicznej wolności także potrafi w końcu przyprzeć do muru.

Nadchodzącą katastrofę zapowiadała cyklicznie, niczym spowolnione tętno, pojawiająca się w tle osoba śmiertelnie chorego 6-letniego chłopca, będąca odrobinę zbyt oczywistym symbolem odchodzącego społeczeństwa i umierającego świata, czyli kolektywnego życia zastąpionego przez bardziej konserwatywne podejście do niego, egoizm i indywidualizm. W końcu jak mówi jeden z bohaterów, jego dobre serce mogło bić tylko w czasach wielkiej miłości. Mimo tych fałszywych nut i zbyt krótkiego ekranowego czasu na niosące spory potencjał pozostałe osoby z komuny, film Thomasa Vinterberga broni się swoją naturalnością, szczerym podejściem do widza (a interesującym do życia samego w sobie), stanowiąc niebanalny głos we współczesnym kinie. Czuć, że jest inspirowany doświadczeniami nabyłymi z przebywania reżysera wśród podobnej społeczności za młodu. Zadaje przy tym wiele pytań – o to, jak nonkonformizm dogada się z postawami innych osób, dokąd może zaprowadzić nas wolność, a także czy i w jaki sposób radzimy sobie z kryzysami we wspólnocie. Warto!

 

Michał Degórski – Piekło brukowane dobrymi intencjami – recenzja filmu Komuna

Ocena: 7+/10

***

Michał Degórski – rocznik ’92, absolwent stosunków międzynarodowych oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UMK, od 2008 roku związany z portalami o charakterze kulturalnym – pisał już m.in. do takich serwisów jak PC Centre, Cowtoruniu oraz film.org.pl.

 

Tags: , ,

Instytucja finansowana ze środków Miasta Toruń